Czytałam o tym niejeden raz. Miałam podejrzenia, że to może być prawda, ale kiedy moja najlepsza przyjaciółka powiedziała mi, że nie wie, kim jest Pani Swojego Czasu, zrozumiałam, że żyję w bańce.
Jestem wdzięczna algorytmowi za prawdziwych ludzi
Lubię Instagram, naprawdę. Mimo że to medium społecznościowe, które zrobi wszystko, by wciągnąć mnie do swojego kolorowego świata i zniewolić na długie godziny. Mimo że mówi się przecież, że media społecznościowe spłycają relacje. W moim przypadku to nie do końca prawda, bo ja właśnie dzięki Instagramowi poznałam świetne osoby, z którymi umawiam się na kawę, spaceruję po lesie, dyskutuję przez telefon. Jestem wdzięczna algorytmowi, że mi ich podsunął.
![](https://www.literowka.pl/images/compressed/podteksty/IG/1.webp)
Fakt, przeniosłam te relacje do prawdziwego świata, więc przestały być tylko wirtualne. Ale czuję też więź z innymi ludźmi, których znam tylko z kwadratowych niewielkich zdjęć czy kilkusekundowych relacji. Tu się z kimś pośmieję, tu przybiję wirtualną piątkę albo podyskutuję o książkach. Oczywiście mając cały czas świadomość, że to nie są przyjaźnie – to wirtualne znajomości, które po prostu lubię.
Znajome twarze na niepokojąco ładnym obrazku
I kiedy tak wchodzę rano na IG, to czuję się jak główny bohater serialu, który w amerykańskim, sielskim miasteczku idzie rano po bułki. Zaprzyjaźniony sklepikarz układa gazety, listonosz Jill macha ręką, przejeżdżając pickupem, a rudowłosa Vivian podaje kawę, taką jak zawsze – na mleku owsianym z ociupinką syropu karmelowego. Fajnie, nie? Znajome twarze, te same wątki rozmów. Serio, tak to czuję. A jednak jest coś, co uwiera mnie w tym niepokojąco ładnym obrazku.
![](https://www.literowka.pl/images/compressed/podteksty/IG/2.webp)
Kiedy umościsz się wygodnie w takim miejscu, jest cena, którą płacisz. Ja na przykład mam wrażenie, że wszystko już zostało powiedziane. Instagram, który mnie karmi, bo sprowadza do mnie fantastycznych klientów, z drugiej strony swą niewidzialną ręką popycha mnie w kierunku klątwy wiedzy, a czasem otępienia twórczego.
Między klątwą wiedzy a pokorą
Liczba kont marketingowych, które obserwuję i które nasuwają mi się w propozycjach, sprawia, że mam totalny przesyt i zakładam tym samym, że moi klienci również. Ileż można czytać o chwytliwych nagłówkach albo pisaniu językiem korzyści? Często mam tak, że myślę: „Rany, ale już tyle osób o tym mówiło” albo „Przecież wszyscy o tym wiedzą”. To trochę jak w wieloletnim związku – zaczynasz zdanie, a Twoja druga połowa je kończy. Kiedy dla odmiany siedzę w swoim biurze naprzeciwko klientki, która nie śmiga w social mediach, i dzielę się z nią wiedzą, czuję, że to, co robię, ma wartość.
Dobrze jest wynurzyć się z bańki i złapać inną perspektywę. Potrzebuję tego szczególnie w kontekście pracy. Przypomnieć sobie, że wciąż jest wiele osób, które nie cytują „Esencjalisty”, mają słabą orientację w podcastach i nie wiedzą, do czego służą hashtagi. Od takich osób dużo się uczę – i pokory, i innego spojrzenia.
Wojna w Ukrainie, wojna na Instagramie
Jest jeszcze coś, co sprawia, że z przyjemnością opuszczam kolorowy świat. Instagram zmęczył mnie mocno w kontekście wojny w Ukrainie. Zbiorowe poparcie dla Ukrainy, wspaniałe inicjatywy i mnóstwo cennych informacji – czerpałam garściami. W szlachetne odruchy wkradło się jednak moralizatorstwo i osądy. Czy ja naprawdę zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam opublikować post? Czy firmy musiały się tłumaczyć, że… pracują?
![](https://www.literowka.pl/images/compressed/podteksty/IG/4.webp)
W moim nieinstagramowym, lekko przykurzonym miasteczku piekarz piekł swoje chleby jak co dzień. Mechanik, naprawiał nissana nadgryzionego zębem czasu. I nikt nie obrzucał ich witryn jajkami w wyrazie oburzenia. Każdy robił swoje, a po pracy jechał do marketu załadować wózek jedzeniem dla potrzebujących rodzin.
Kiedy zbulwersowany Instagram wytykał palcami osoby, które śmiały pracować w obliczu wojny, czułam wewnętrzny bunt. A później, kiedy kurz opadł, zostałam zasypana treściami o tym, jak mam prawo się czuć i jak o siebie zadbać. Kolorowy, przytulny świat rozliczył, kogo trzeba, nakarmił treściami o osiędbaniu i pomału wrócił na dawne tory.
A ja nie do końca. Nie do końca wróciłam na dawne tory, bo te kolory w wirtualnym miasteczku wyblakły, jakieś pęknięcia w suficie się porobiły i pewne rzeczy muszę sobie jeszcze przepracować. I tak, jestem dużą dziewczynką, nie czuję się oszukana, wiem, do czego służą media społecznościowe, przecież nie muszę w tym brać udziału itd. Ale tak to chyba jest, że nawet najlepszymi cukierkami można się przejść. Poczułam zmęczenie… A może to tylko przesilenie wiosenne?
Jestem ogromnie ciekawa, czy też masz podobne refleksje na temat bańki? No i jak Twoje relacje z Instagramem wyglądają?